PaniDubito PaniDubito
763
BLOG

Polska szkoła dla matoła

PaniDubito PaniDubito Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

 Ministerka Krystyna Szumilas wpadła na genialny pomysł skrócenia nauczycielskich urlopów. I bardzo dobrze, niech się to całe nauczycielstwo nie obija, niech zna swoje miejsce! A dziś przedstawiciele MEN poinformowali w sejmie, że przemoc w szkołach spada. Istna sielanka.

TYLKO DLACZEGO JEST TAK TRAGICZNIE???

Być może Katarzyna Hall skutecznie forsując pomysł obowiązkowego przedszkola dla pięciolatków chciała zrobić przyjemność własnym wnukom. Nie wiem i nie interesuje mnie to, jest to jej całkowicie prywatna sprawa. Tyle że w ten sposób uszczęśliwiła na siłę wszystkich polskich „młodych rodziców” i ich dzieci. To, że panią Hall ściągnięto z urzędu w nowej kadencji rządu, jest marną pociechą, bo łykowatą żabą, którą przyrządziła, muszą teraz dławić się zwykli ludzie.

Jej następczyni minister Szumilas ogłosiła rok szkolny2012/2013 rokiem bezpiecznej szkoły*. Można by się śmiać, gdyby było to śmieszne – ofiarą szkoły padają przecież dzieci. Przedstawiciele MEN próbują przekonywać, że przemocy jest mniej, jednak w rzeczywistości od czasu objęcia rządów przez PO ilość przestępstw na terenie ośrodków szkolnych i wychowawczych wzrosła prawie dwukrotnie (od 17 tys. do przeszło 31,5 tys.).

Posłanka PO Elżbieta Gapińska brylowała dziś w sejmie błyskotliwymi spostrzeżeniami, że fala przemocy w szkołach wynika bezpośrednio z przyzwolenia na klapsy. W miarę zmniejszania się liczby klapsów w rodzinach fala przemocy będzie opadać – emocjonowała się posłanka. Osobliwe to dowodzenie, zważywszy, że za starych peerelowskich czasów klapsów (mówię o symbolicznych klapsach w ostateczności, a nie o katowaniu) nikt nie zakazywał, mimo to szkolna przemoc (przynajmniej w szkołach, do których chodziłam) była w porównaniu z dzisiejszą niczym przedszkole wobec więzienia. Proponuję dalsze eksperymenty w tej mierze i pozbawianie rodziców zwyczajnych rodzicielskich narzędzi (w Szwecji już w przedszkolach uczy się dzieci donosić na rodziców, a cierpią na tym bynajmniej nie pedofile i sadyści!), a gwarantuję, że gangsterzy będą podpatrywać dzieci, by uczyć się nowych technik. Eksperyment szwedzki kończy się źle, dzieci w tej krainie swobód nie czują się bezpiecznie, a przestępczość, wyższa niż w Polsce, systematycznie rośnie.

Oświatowi decydenci są jednak optymistami, jak podaje „Rzeczpospolita” w zalinkowanym artykule, „minister Szumilas z 6 mln zł, jakie miała w tym roku [2012] zarezerwowane na program ‘Bezpieczna i przyjazna szkoła’, 4,5 mln zł przeznaczyła na kampanię informacyjną o obniżeniu wieku szkolnego, a 1,25 mln zł na promowanie zdrowej żywności. Ile wydała na bezpieczeństwo? Jedynie 250 tys. zł. Pieniądze te trafiły na profilaktykę przeciwdziałania narkomanii”.

Premier Donald Tusk zasłużył się naszemu społeczeństwu m.in. tym, że wprowadził obowiązkowe przedszkole dla pięciolatków i że liczba przestępstw w szkołach lawinowo rośnie. Sądzę, że tym samym utracił zaufanie niejednego zdesperowanego rodzica ze swego żelaznego elektoratu, któremu nie w smak poszło przejadanie jego podatku przez autorów takich eksperymentów.

Poużywawszy sobie nieco ad personam, przejdę ad rem.

Pod koniec minionego roku ukazał się raport NIK na temat nauki polskiej. Nie zostawia na niej suchej nitki, dostrzegając, że polska polityka pronaukowa, tzn. jej brak, skutkuje drenażem mózgów, haniebnie niską ilością publikowanych prac naukowych, tragicznym poziomem wynalazczości (do opatentowania zgłasza się w Polsce w przeliczeniu na jednego mieszkańca ok. 4,5 razy wynalazków mniej niż w Czechach i ok. 150 razy mniej niż w Niemczech, by wziąć pod uwagę tylko sąsiadów) oraz złą polityką dystrybucji i tak skromnych budżetowych środków, jaką stosuje znakomita większość uczelni**.

Wedle zasady „czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał”, należałoby więc rozpocząć od gruntownego przeorania polskiego systemu oświaty, który dostarczyłby godnego narybku polskim uczelniom.

Niestety, zamiast wprowadzać reformy, które dla odmiany przynajmniej raz postawiłyby nas w pozytywnej światowej awangardzie, cofamy się do czasów systemu pruskiego, modyfikowanego dla wzmocnienia efektu starymi i wypróbowanymi metodami „oświaty socjalistycznej” i dodatkowo nadwerężonego i zdemontowanego do granic absurdu. Bycie papugą narodów i zrzynanie cudzych rozwiązań, gdy inni zaczynają już wyrzucać je na śmietnik, to wprawdzie tradycyjna  specjalność naszych elit. Ale praktykowanie jej na „drożdżach narodu” jest szczególnie irytujące.

Obowiązek przedszkola dla pięciolatków...

...wprowadzono ustawowo 19 marca 2009 roku (Dz.U. 2009 nr 56 poz. 458), a wszedł on w życie 1 września 2011 roku. Kolejnym krokiem miał być obowiązek szkolny od 6 roku życia, zamierzano wprowadzić go 1 września 2012 r. , chwilowo jednak rząd przestraszył się chyba „oporu społecznego” i datę przesunął na 1 września 2014. (Mam nadzieję, że będzie to równie skuteczne, jak wprowadzenie euro w 2016 roku, z drugiej jednak strony ośli upór rządu w sprawie obowiązkowego przedszkola nie wróży dobrze).

Jak podkreśla się w raporcie opracowanym przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców***, na zmiany nie przeznaczono w budżecie żadnych środków, zrzucając realizację tego zapisu na gminy (które rzecz jasna „wywiązały się” z zadania najtańszym możliwym kosztem, ze szkodą dla dzieci i ich rodziców), a co gorsza, nie przewidziano możliwości zwolnienia dzieci z tego obowiązku! Jak zauważają autorzy raportu, w każdym roczniku 3-10% dzieci rozwija się wolniej, przez wzgląd na to przepisy przewidują nawet możliwość odroczenia obowiązku szkolnego. Ale nie obowiązku przedszkolnego! Pięciolatki – czy rodzice chcą, czy nie chcą, i czy dzieci się do przedszkola nadają, czy się nie nadają – muszą zostać odstawione pod cudzą kuratelę. Bo tak.

Dawno, dawno temu...

...gdy miałam sześć lat, z racji wczesnego opanowania przeze mnie umiejętności biegłego czytania, pisania (co prawda drukowanymi literami) oraz zdolności wszelakich wpajanych dzieciom w pierwszych latach szkoły, mama postanowiła dać mnie wcześniej do pierwszej klasy. Ponieważ wychowywałam się w sielskich warunkach domu i podwórka, przy wydatnej pomocy dziadziów (a co się nasłuchałam o peregrynacjach Armii Hallera po Europie!), pierwsza wizyta w budynku szkolnym była dla mnie swoistym szokiem. W jakimś sensie nie otrząsnęłam się z niego do dziś.

Pani psycholog szkolna orzekła jednak, że słabo rozwinięta jestem socjalnie (co również do dziś mi zostało), jako że entuzjazmu do zabawy z obcymi dziećmi w świetlicy nie przejawiam, postanowiła więc, że nie ma się tak co ze szkołą śpieszyć i powinnam pójść do niej w normalnym wieku 7 lat.

Może kto inny by się za taką ocenę obraził, ale ja do dziś jestem tej pani wdzięczna – żałuję jedynie, że nie orzekła, iż do szkoły wcale się nie nadaję.

Jako że sama dzieci nie posiadam, powinno mi być w zasadzie dokładnie wszystko jedno, co będzie z tym wiekiem szkolnym. Jednak nie jest. Okres spędzony w szkolnych ławach uważam za niemal całkowicie stracony, w każdym razie z punktu widzenia skutecznego przyswajania sobie wiedzy. Owszem, cenzurki dla świętego spokoju przynosiłam należyte, co nie zmienia faktu, że prawie wszystko, co dziś wiem, i wszystkiego, co dziś potrafię, nauczyłam się poza obowiązkową szkołą. Gdybym mogła cofnąć czas, do szkoły bym nie poszła.

Wyobrażam sobie siebie dzisiaj.

Zabieraną przymusem z domu nawet nie w wieku sześciu lat, ale pięciu. Po to, żeby – nie uważam tego za zbyt mocne słowa – zabrać mi kilkanaście następnych lat życia, zmarnować mój czas, zwichnąć niezależność myślenia i charakter.

Nie chcę urazić nauczycielek i przedszkolanek z powołania – wiem, że takie istnieją. Lecz nie sądzę, że w warunkach pruskiej szkoły – a już zwłaszcza pruskiej szkoły a la Dzierzgowska, Hall i Szumilas – nauczyciele mają wiele okazji do realizacji swej pedagogicznej pasji i zaszczytnego powołania. Myślę, że jest wręcz przeciwnie. Terror polskiej szkoły paraliżuje ich tak samo jak uczniów, a króluje anarchia, patologia i nieuctwo.

Czy to znaczy, że chcę wprowadzić na powrót peerelowski pruski dryl?

Uchowaj Boże. Co człowiek, to indywidualność, i nie można pod linijkę ustalać identycznych programów dla wszystkich! Maria Montessori, twórczyni słynnego programu edukacji (u schyłku życia zapędziła się, przechodząc na teozofię i pragnąc nieść swój program oświatowy całym galaktykom, przez co jej propozycje są dziś przez wielu odrzucane), uważana za jedną z najwybitniejszych kobiet XX wieku, swoją edukację rozpoczęła od... szkoły aktorskiej i dopiero w wieku bodaj 12 lat poczuła pragnienie zdobywania wiedzy ogólnej. Skuteczność takiego późnego, lecz ochoczego pożerania wiedzy była oczywiście wielka!

Ja osobiście nie jestem z wkładu szkoły w moje życie zadowolona. Polonistki udzielały dobrych rad, abym darowała sobie pisanie komedii scenicznych, bo to mało chlubne zajęcie, matematyczki czyniły, co w ich mocy, aby matematykę obrzydzić (nie tylko mnie), fizyczki stosowały terror i metodę 3Z, wskutek czego moja wiedza fizyczna jest dziś zerowa, w podstawówce mojego męża panie miały zwyczaj walenia głowami dzieci o tablicę i wmawiania każdemu uczniowi z osobna, że jest ostatnim matołem. Niektórzy z tych matołów zrobili potem doktoraty. Inni się stoczyli. Większość uwierzyła, że nie jest warta nic. (Jak ja w bezsens pisania komedii).

Może to i dobrze – pranie mózgów przetrwali tylko najsilniejsi, najbardziej niezłomni. Ale z drugiej strony czy nie szkoda? Ile talentów się zmarnowało? Niekoniecznie komediopisarskich, ale z rozmaitych wartościowych dziedzin życia.

Podobne doświadczenia ma większość osób, które rozpytuję. Dlatego zakładam, że dobre szkoły są rzadsze niż rodzynki w cieście. W większości z nich nie ma warunków do niesienia kaganka oświaty, a zasadę 3Z wymieniono na jeszcze bardziej idiotyczną zasadę wypełniana testów. Strata czasu i nerwów, tłamszenie talentów.

Zadajmy pryncypialne pytanie:

Jak ma się tzw. obowiązek szkolny do swobód obywatelskich?

Dlaczego rodzice są zmuszani przez aparat państwowy do poddawania swoich dzieci pseudooświacie, której program można w dodatku o kant? Dlaczego rodzice mają prawny obowiązek uznać, że program edukacji ułożony przez nieznane im osoby o wątpliwych kwalifikacjach zapewni ich dzieciom najlepsze możliwe wykształcenie i będzie się odbywał zgodnie z ich preferencjami? Dlaczego muszą zaufać, że obce, nieznane im osoby zadbają o edukację i bezpieczeństwo ich dzieci lepiej niż one same?

Obrońcy nowoczesności zapewne wytkną mi, że w jakimś tam cywilizowanym kraju obowiązek szkolny też jest wcześniejszy.

Ja odpowiem na to pytaniem – no i co z tego? Czy to usprawiedliwia łamanie zasad wolności? Poza tym jakież to badania dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że tamte dzieci są inteligentniejsze i mają większy zasób wiedzy niż ich rówieśnicy w krajach, w których obowiązek szkolny zaczyna się później? Wprawdzie poziom innowacyjności w Wielkiej Brytanii****, gdzie dzieci rozpoczynają obowiązkową naukę w wieku 5 lat, jest ok. 30 razy wyższy niż w Polsce, jednak w Austrii, gdzie idą do szkoły w wieku 6 lat, jest ok. 80 razy wyższy, w Szwecji (7 lat) 150 razy wyższy. Jak widać, korelacja nie jest jednoznaczna, więc w grę muszą wchodzić jeszcze inne czynniki.

Jakie są więc zalety wcześniejszego obowiązku szkolnego? Jakie w ogóle są zalety obowiązku szkolnego (oraz świeżo wprowadzonego obowiązku przedszkolnego) w postaci przymusowego programu w przymusowym wieku? To są dla mnie pytania w zasadzie retoryczne.

Jak to powinno wyglądać?

Na pewno nie tak jak teraz. Nie udaję jednak, że mam precyzyjny pomysł na ogólnonarodową edukację. Być może dzieciom z trudnych środowisk, które nie mają warunków do nauki w domu, szkoła powszechna (choć nie wiem, czy w obecnej skandalicznej postaci) może coś zaoferować. Być może są i takie dzieci, którym tryb powszechnej nauki szkolnej odpowiada (osobiście znam dwie, słownie dwie dorosłe dziś osoby, które twierdzą, że ze szkoły wiele wyniosły). Być może są szkoły, które przypominają nieco przedwojenne gimnazja, kiedy to zawód nauczyciela zaliczał się do prestiżowych, a wykształcenie nie było równoznaczne z zakupem pracy maturalnej czy dyplomowej*****. Być może ze względu na rodziny patologiczne, w których rodzice na pewno nie zainteresują się przyszłością dziecka, należy zachować państwową szkołę powszechną jako „minimum edukacyjne” dla tych, którzy nie mają.dla swych dzieci lepszego pomysłu.

Być może. Bo pomijając te bez przekonania wyliczone argumenty na otarcie łez epigonów pruskiego systemu, tak licznie reprezentowanych w polskich władzach, myślę, że dzisiejsza technologia i ustrój społeczno-gospodarczy (kształcenie pod linijkę nie jest nam do niczego potrzebne) stwarzają mnóstwo możliwości, poczynając od perspektyw, jakie daje Internet (światowe szkolnictwo wyższe powoli przenosi się do sieci),  po pomysły proste, lecz genialne, jak bon edukacyjny, pozwalający dowolnie wybierać miejsce, formę i zakres kształcenia. Te możliwości powinny całkiem zrewolucjonizować dotychczasowe podejście do edukacji.

I należy to przeprowadzić niezwłocznie. Zaraz, teraz, już! Nie ma więcej czasu do stracenia!

Na początek jeden postulat, i to stanowczy, do realizacji w trybie natychmiastowym.

Należy oddać rodzicom prawo do decydowania o dzieciach. Należy odebrać państwu prawo ingerowania w sferę prywatną i wtrącania się w rodzinne decyzje (chyba że jest popełniane przestępstwo z zakresu kodeksu karnego).  Nic, ale to nic nie usprawiedliwia narzucania rodzicom obowiązku oddawania dzieci do przedszkola i do szkoły powszechnej w odgórnie określonym wieku i do szkoły o odgórnie określonym programie. To rodzice, w jakimś stopniu wspólnie z dzieckiem, powinni mieć święte prawo do decydowania, gdzie, jak i czego będzie się ono uczyło oraz czy rozpocząć naukę rok wcześniej, czy rok później. Wystarczy, jeśli państwo zadba o to, aby istniały obfite i zróżnicowane możliwości oświaty. Które z nich wybrać – to musi być decyzja indywidualna.

 A na deser - materiał specjalny:

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=wNBc8xIht-U


Przypisy:

http://www.rp.pl/artykul/19,930843-W-szkole-rzadzi-piesc.html

http://www.polskieradio.pl/9/325/Artykul/550582,Agresja-ktorej-nie-widac

http://www.polskieradio.pl/7/15/Artykul/754766,Ida-sie-uczyc-a-wracaja-z-placzem-lub-z-agresja

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/men-nie-ma-wzrostu-agresji-w-szkolach-pis-agresja-,1,5415322,wiadomosc.html

http://www.wykop.pl/ramka/4475/szwecja-mroczna-strona-raju/

http://spoleczenstwo.newsweek.pl/nauczyciele-sa-bezradni--az-chce-sie-bic,100375,1,1.html

**http://wiadomosci.wp.pl/kat,133554,title,Druzgocacy-raport-NIK-pieniadze-na-nauke-wydane-fatalnie,wid,15172207,wiadomosc.html

***http://www.rzecznikrodzicow.pl/sites/default/files/raport_edukacja_przedszkolna_calosc.pdf

**** Jako przykład poziomu intelektualnego brytyjskich elit uwielbiam przywoływać scenę z Midsomer Murders, w której Cully Barnaby jako początkująca aktorka oznajmia tacie, sympatycznemu i oświeconemu inspektorowi Barnaby, że jedzie do Polski z trupą teatralną wystawiać Szekspira. „To oni tam zrozumieją Szekspira?” – szczerze powątpiewa oświecony Barnaby. „Ależ tato, Szekspira rozumieją wszędzie” [w domyśle – nawet dzikusy w buszu] – objaśnia go córka.

*****Jak jednak pokazuje życie, dobre szkoły mogą z kolei przeżywać ciężkie chwile z powodu bardzo zasłużonych i ustosunkowanych tatusiów rozbestwionych synalków, niemających ochoty na naukę, czego doświadczyło pewne znakomite gimnazjum na Saskiej Kępie (http://wiadomosci.wp.pl/kat,9932,title,Tatus-powyrzuca-wszystkich-spale-te-bude,wid,13649890,wiadomosc.html).

 

 

PaniDubito
O mnie PaniDubito

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie